Cała Polska dyskutuje na temat ostatnich doniesień w sprawie obiektu, który w połowie grudnia wylądował pod Bydgoszczą. Ustalono już niemal na pewno, że tajemniczym przedmiotem była rosyjska rakieta. W dodatku rakieta ta miała możliwość przenoszenia broni nuklearnej. Nic więc dziwnego, że w ostatnich dniach po wyjściu na jaw tego faktu, opinia publiczna skupia się na podbydgoskim incydencie.
Sytuacji nie pomaga na pewno fakt, że wokół niej doszło do co najmniej kilku kuriozalnych wypadków. Na obiekt natknął się przypadkowy spacerowicz w lesie w Zamościu. Co najbardziej zastanawiające – do znalezienia rakiety doszło dopiero w kwietniu, choć spaść miała kilka miesięcy wcześniej. Przez te kilka miesięcy służby nie były w stanie odnaleźć sporych rozmiarów pocisku, który przeleciał pół Polski z samej Białorusi i zagrażał życiu obywateli. Historia ta obnażyła słabe punkty naszej obronności i rozpoczęła długą dyskusję o możliwych zaniechaniach w procedurach.
Tajemniczy obiekt wojskowy w Zamościu
Chociaż rakieta dotarła do Polski w połowie grudnia, to do odnalezienia jej doszło dopiero w kwietniu. I to wcale nie przez wojsko czy też saperów. 24 kwietnia na „obiekt wojskowy” miała natknąć się kobieta, która wybrała się do lasu na konną przejażdżkę.
Na samym początku trudno było ustalić, czym ten przedmiot jest. Lokalni dziennikarze dostawali od mieszkańców sprzeczne informacje. Pojawiały się spekulacje, że to beczki z chemikaliami, rakieta wojskowa albo rosyjski dron. Długo też debatowano nad tym, kiedy mogło dojść do zderzenia rakiety pod Zamościem. Nie było żadnych alertów, burmistrz nic nie wiedział. Tak samo zarządzanie kryzysowe. Na miejscu jako pierwsza pojawiła się policja z Komendy Powiatowej Policji w Nakle nad Notecią. I długo ani ona, ani Żandarmeria Wojskowa nie chciały udzielać informacji.
A teorii było kilka. Zdarzenie powiązano z faktem, że nieopodal Zamościa znajduje się toruński poligon, a dokładniej Ośrodek Szkolenia Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Jak relacjonuje lokalny portal naklo24.pl, miała znaleźć go kobieta, która wybrała się do lasu na konną przejażdżkę. Początkowo lokalni dziennikarze dostawali od mieszkańców sprzeczne informacje. Pojawiały się spekulacje, że to beczki z chemikaliami, rakieta wojskowa albo rosyjski dron. Niejasna pozostaje również data, kiedy „obiekt wojskowy” spadł w lesie. Gen. Roman Polko w rozmowie z portalem natemat.pl zauważał, że polska armia wciąż posiada pociski produkcji sowieckiej, a „czyszczenie magazynów często łączy się ze szkoleniami, podczas których utylizowany jest sprzęt”. Wiele wskazywało więc, że rakieta mogła zostać wystrzelona podczas ćwiczeń.